Po spędzeniu dobrych kilkudziesięciu godzin z Xenoblade Chronicles na Wii, ekipa Monolith Soft z Tetsuyą Takahashim na czele zdobyła u mnie duży kredyt zaufania. Stworzenie jednego z najlepszych jRPG-ów w dziejach (sic!) paradoksalnie rodziło też obawy. Wszak zbliżenie się do poziomu tamtej gry musiało być nie lada wyzwaniem dla twórców nadchodzącego Xenoblade Chronicles X. Długie godziny spędzone w nieprzyjaznym świecie Mira utwierdzają mnie w przekonaniu, że Xenoblade Chronicles X to gra, na którą czekałem. Wielka, rozbudowana, zarażająca chorobą "jeszcze jednego questa przed spaniem". Tym niemniej zawsze, kiedy o niej myślę, zdaję sobie sprawę z tego, ile rzeczy mi w niej nie pasuje i że pod kilkoma względami Xenoblade Chronicles bije na głowę odsłonę z "iksem" w tytule.
Xenoblade Chronicles X to kolejna gra z cyklu Xeno, która swój charakter i główne założenia zawdzięcza osobie Tetsui Takahashiego. Twórcy, który uwielbia wałkować motyw relacji człowieka z siłą wyższą (Boga, bogów - zależy od interpretacji) i zastanawiać się nad znaczeniem granicy człowieczeństwa i jej przekraczania. Takahashi przy tworzeniu nowej gry dla Wii U pełnił rolę dyrektora wykonawczego i chociaż nie mamy tu do czynienia z bezpośrednią kontynuacją Xenoblade Chronicles (2010), co może sugerować niemal identycznie brzmiący tytuł, to jednak mnóstwo sprawdzonych elementów i mechanizmów zostało przeniesionych do nowej produkcji. Jeżeli jednak podchodzicie na świeżo do tej serii, to nie musicie się martwić o nieznajomość poprzednich części. Xenoblade Chronicles X to oddzielna przygoda, bogata w smaczki dla fanów, a zarazem bardzo przystępna dla nowicjuszy.
Akcja rozpoczyna się w naszym Układzie Słonecznym w roku 2054, kiedy Ziemianie stają się świadkami spektakularnej bitwy toczonej przez dwie wrogie frakcje nieznanych kosmitów. Efektem ubocznym kosmicznej nawalanki jest zniszczenie błękitnej planety. Na szczęście ludzie unikają całkowitej zagłady, gdyż zawczasu wysyłają w przestrzeń kosmiczną potężne statki, swoiste arki - jedną z każdego ważniejszego miasta. Agresorzy strzelają do nich jak do kaczek, ale nie udaje im się zniszczyć statku White Whale, którym ewakuowali się mieszkańcy Los Angeles. Mijają dwa lata od zniszczenia Ziemi, gdy Whate Whale zostaje odnaleziony przez agresorów. Kosmici atakują ludzki statek, który musi awaryjnie lądować na niebadanej planecie Mira. Miejscu, które stanie się wkrótce nowym domem dla niedobitków z Ziemi.
W przeciwieństwie do poprzedniej gry Takahashiego, Xenoblade Chronicles X rozpoczyna się od stworzenia postaci w edytorze. Wybieramy płeć, kolor skóry, uczesanie, blizny, kolor oczu etc. Takie potraktowanie głównego bohatera przekłada się bezpośrednio na doświadczenie płynące z poznawania historii. W Xenoblade Chronicles mieliśmy jasno pokazane, że to opowieść o Shulku i jego zmaganiach. Fabuła była bardzo skoncentrowana na tej postaci. Z kolei w Xenoblade Chronicles X przez dłuższy czas czujemy się jedynie dodatkiem. Nasza postać jest niema (czasem w dialogach wybieramy jedną z tekstowych opcji wypowiedzi, na które reagują rozmówcy), więc w przerywnikach stoi jak kołek i zupełnie nie czuć, że jesteśmy integralną częścią opowieści. Ot, kierujemy jednym z anonimowych rozbitków, który musi pomóc w odkrywaniu planety i rozwiązywaniu kolejnych problemów.
Nacisk scenarzystów został położony na coś zupełnie innego niż w uwielbianym przeze mnie Xenoblade Chronicles, co przez dobrych kilkanaście godzin bardzo mi przeszkadzało. W tamtej grze chłonąłem świat oczami Shulka i jego towarzyszy, łącząc kolejne elementy układanki i odkrywając sekrety, które prowadziły mnie do wielkiego finału. W przypadku Xenoblade Chronicles X nie mogę powiedzieć, że grałem dla fabuły. Oczywiście twórcy zadbali o scenariusz z licznymi wątkami pobocznymi, jednak ich znaczenie jest drugorzędne w kontekście głównego elementu, który motywuje gracza do zarywania nocek z Xenoblade Chronicles X. A jest nim sama planeta Mira.
Złożony z pięciu zróżnicowanych krain/kontynentów świat przytłacza swoim ogromem i ilością wyzwań, jakie czekają na śmiałków. Xenoblade Chronicles X to gra w głównej mierze eksploracyjna, co doskonale wpisuje się w założenia fabularne. White Whale rozbija się na Mirze, po czym ludzie zaczynają adaptować się do nowych warunków. Przekształcają swoją arkę w miasto New Los Angeles, którego wysokie mury chronią ich przed monstrualną fauną. Siedzenie w miejscu nie jest jednak żadnym rozwiązaniem, więc ludzie rozpoczynają badanie terenu, szukają elementów statku porozrzucanych po różnych zakątkach świata i, co najważniejsze, podążają śladami innych rozbitków.
Kilka miesięcy po zaaklimatyzowaniu się na nowej planecie jedna z przedstawicielek organizacji BLADE (skrót od: Builders of the Legacy After the Destruction of Earth) natrafia na kapsułę ratunkową z naszym bohaterem/bohaterką w środku. Po dotarciu do New Los Angeles i zaliczeniu kilku misji, nasza postać dołącza do BLADE i rozpoczyna się prawdziwa zabawa.
Początkowe misje pełnią rolę tutoriali, zapoznających gracza z mechanizmami walki, warunkami panującymi na planecie i funkcjonowania w New Los Angeles. Weterani Xenoblade Chronicles powinni się bez problemu odnaleźć w systemie walki: całość bazuje na automatycznych atakach wykonywanych przez naszą postać, kiedy nie wybierzemy innego działania. Powracają Artsy, czyli ataki specjalne, których użycie jest możliwe po upływie odpowiedniej ilości czasu. Walki odbywają się na otwartych przestrzeniach, po których swobodnie biegamy; kluczowe jest wybieranie ataku w oparciu o naszą pozycję. Jeden cios zadaje więcej obrażeń, gdy stoimy za plecami wroga, inny atak zadany od boku łamie barierę ochronną przeciwnika itp. Nowością jest używanie dwóch rodzajów broni o długim i krótki zasięgu, które zmieniamy błyskawicznie po wciśnięciu jednego przycisku. Trzeba również pamiętać o możliwości łączeniu ciosów kilku postaci (maksymalnie czteroosobowe drużyny) i dodatkowych efektach, jakie można osiągnąć po wybraniu odpowiedniej akcji dla konkretnego bohatera.
Rozwój postaci bazuje na drzewku z klasami, do których przypisano rozmaite umiejętności. Pierwotna klasa wystarczyła mi na pierwsze 10-12 godzin, ale nie można do niej wybrać żadnego skilla, więc siłą rzeczy trzeba się rozwijać i pamiętać o zaglądaniu do menu. Po dołączeniu do BLADE musimy się również opowiedzieć po stronie jednej z ośmiu dywizji. Każda z nich desygnuje swoich członków do innych zadań, na przykład Harriers zajmują się pokonywaniem potworów, Curators to poszukiwacze surowców, Pathfinders wędrują po świecie i montują sondy badawcze etc. Wybór dywizji wpływa na zlecane misje poboczne i zyskiwane bonusy (jako Pathfinder mogłem liczyć na szybsze odnawianie HP). Co najważniejsze, nie musimy się zbytnio przywiązywać do pierwszej dywizji, gdyż możemy je dowolnie zmieniać.
Wątek fabularny jest rozpisany na zaledwie kilkanaście misji, co wcale nie znaczy, że da się go ukończyć w relatywnie krótkim czasie. Z jednej strony, rozpoczęcie kolejnego rozdziału stawia czasem konkretne wymagania, np. trzeba w iluś procentach odkryć mapę danego obszaru, pokonać to i owo albo dobić do wyznaczonego poziomu. Z drugiej strony, trudno odmówić licznym NPC-om w wykonywaniu zadań pobocznych. Poza tym pamiętajmy, że Xenoblade Chronicles X to gra eksploracyjna, w której samo bieganie po świecie, badanie kolejnych obszarów i walka z coraz potężniejszymi przeciwnikami (każdy ma wyraźnie zaznaczony poziom doświadczenia) to kwintesencja nowej produkcji Monolith Soft. Do tego dochodzi zbieractwo, modyfikacje, rozwój postaci, a także - dla wielu gwóźdź programu - Skells. Potężne mechy, które dodają całej rozgrywce kolorytu. Co prawda zanim wsiądziemy do takiej maszyny, minie jakieś 20-30 godzin (zależy od naszego stylu gry), ale zdecydowanie warto wypatrywać tego momentu.
Xenoblade Chronicles X przytłacza rozmachem, wielkim światem, mnogością możliwości. To największa zaleta gry, a zarazem źródło chaosu i niezrozumienia. Początkowe misje zaznajamiają z podstawowymi elementami i grając przez pierwsze 8-10 godzin czułem się w miarę pewnie. Szybko zdałem sobie jednak sprawę, że bez zaglądania do szczegółowych instrukcji czy poradników internetowych się nie obejdzie, gdyż nie mam pojęcia o wielu rzeczach, które dzieją się w tle mojej przygody. Szczególnie niezrozumiały były dla mnie funkcje sieciowe - gra informowała mnie co prawda, że można brać udział w dodatkowych misjach kooperacyjnych (czteroosobowe zespoły, do 32 żywych graczy na mapie), że są jakieś wyzwania drużynowe etc. Irytowały mnie jednak ciągle wyskakujące komunikaty o graczu, który opuścił grę, zupełnie nie zwracałem uwagi na okienko z aktualnymi wyzwaniami. Dopiero po jakimś czasie załapałem, że napotkani NPC-e, którzy chcą dołączyć do mojej drużyny, to tak naprawdę avatary prawdziwych graczy sterowane przez SI. W Xenoblade Chronicles X jest mnóstwo informacji niepodanych wprost, co nie powinno dziwić przy rozmachu, jakiego dopuścili się twórcy. Trzeba jedynie pamiętać, że bez zaglądania do instrukcji się nie obejdzie, bo inaczej nawet podstawowa mapa z licznymi ikonkami wyświetlana na Gamepadzie będzie dla nas niezbyt czytelna.
Kiedy myślę o Xenoblade Chronicles X, to prędzej czy później zaczynam ją porównywać z genialnym Xenoblade Chronicles. Duchowy następca jest w wielu miejscach bliźniaczo podobny do gry z Wii/3DS-a, tym niemniej to dwie odmienne gry, które starają się dostarczyć zgoła inne doświadczenie. Xenoblade Chronicles pokochałem za historię, system walki i świat przedstawiony. Od Wii U nie mogłem się oderwać ze względu na krainę, która aż się prosi o eksplorację. Odkrywanie nowych zakątków, montowanie sond badawczych, rozwalanie ogromnych przeciwników przykuło mnie do konsoli na kilkadziesiąt godzin i wiem, że mógłbym jej poświęcić ponad sto, a i tak nie zrobiłbym wszystkiego. Początkowo drażnił mnie sposób narracji; moja postać niejako stała z boku rozgrywających się wydarzeń. Luki fabularne albo celowe pomijanie kluczowych (w moim przekonaniu) wątków również rzucało się w oczy. Ostatecznie nie wpłynęło to jednak na radość z gry, która na każdym kroku zachęca do odkrywania kolejnych tajemnic. Nie żałuję, że dałem się jej uwieść.